Oaxaca – miasto ukochane
Oaxaca to takie miejsce w Meksyku, które – jak dobre mole – wciąga od pierwszej chwili. Pachnie kakao, wygląda jak żywa tęcza i otula człowieka jak kocyk z alpaki. Poza stolicą to zdecydowanie nasze numero uno – ukochane miasto, do którego chcemy wracać szybciej niż kurier z paczką. Co sprawia, że jest takie wyjątkowe (pomijając bliskość Monte Albán, Hierve el Agua, El Tule i Mitli, które wyglądają jak z innej planety)? Oto kilka powodów, dla których Oaxaca kradnie serca… i nie oddaje!
Klimat jak z pocztówki (ale bez roztapiania się w słońcu)
Gdy w Polsce nos cieknie od zimna, a skarpetki schną przy kaloryferze – w Oaxaca słońce przytula, a wieczory pachną limonką i spokojem. Tu jest ciepło, ale bez „smażenia jajek na czole”. W dzień można beztrosko spacerować w sandałach, a wieczorem sączyć coś zimnego pod rozgwieżdżonym niebem. Zero spalonego słońcem dramatu, tylko wakacyjny chill, płynąca wolno przez czas ciudad. Idealne miejsce, by zresetować zimową depresję i poczuć, że życie znowu ma smak (najlepiej czekoladowy).
Kolorowa uczta dla oczu (i aparatu!)
Oaxaca wygląda jakby ktoś rozlał farby na mapie i… zostawił na wieczne czasy. Kolonialne uliczki wiją się między domami w odcieniach mango, turkusu i papai, murale ścigają się o uwagę z kwitnącymi drzewami, a nad głową tańczą kolorowe chorągiewki. Gdzie nie spojrzysz – coś się dzieje. Nawet kiosk z tacos wygląda jak instalacja artystyczna. To miasto to raj dla tych, którzy lubią się gapić – i dla tych, którzy lubią, gdy ich telefon mówi: „pamięć pełna!”.
Oaxaca – raj kulinarny, gdzie nawet gąsienica ma swoją chwilę chwały

A teraz crème de la crème, czyli… quesillo de la quesillo – kuchnia! Oaxaca to istny Disneyland dla smakoszy. Tu wszystko da się zjeść – i co najważniejsze, większość rzeczy naprawdę warto! Od rozciągliwego, znanego na cały kraj oaxacańskiego sera (wyglądającego jak kłębek bardzo grubej włóczki), przez mocny mezcal (czyli lokalny eliksir mocy, najlepiej z gąsienicą w butelce), aż po chapulines – chrupiące świerszcze z limonką i chili, które wchodzą jak popcorn.
Są też tortille w każdej możliwej wersji, smażona skórka wieprzowa (dla twardzieli), zupy, mole, sosy, przyprawy – no i wszystko pachnie tak, że nawet wegetarianin może się zapomnieć. Kuchnia w Oaxace to przygoda sama w sobie – nie trzeba bungee.
I najważniejsze – w Oaxace króluje kakao!
To właśnie tutaj zakochaliśmy się w czekoladzie… na poważnie. Nie jako w tabliczce do przegryzania w kinie, ale jako w napoju, rytuale i smaku, który budzi duszę do życia.
Oczywiście, Oaxaca to dom dla takich gigantów jak Mayordomo, którego „kakao przybytki” (tak, tak, raczej nie przepadamy za tą i podobnymi „sieciówkami kakao”) są w wielu miejscach miasta. Ale nasza czekoladowa przygoda zaczęła się zupełnie gdzie indziej.
Wszystko zaczęło się od Texier Chocolatería
– maleńkiej czekoladziarni całkiem niedaleko Zócalo. To tam po raz pierwszy spróbowaliśmy 100% kakao, na wodzie, z cynamonem. Brzmiało podejrzanie, a smakowało… jak piękny kulinarny sen zamknięty w filiżance. I tak – to było przed snem. Półlitrowe porcje, zero kompromisów, czysta czekoladowa prawda.
Potem odkryliśmy La Rifa Chocolatería – bardziej nowoczesną, ale równie autentyczną. Współpracują tylko z mikroproducentami z Chiapas i Tabasco. Mają wszystko, czego potrzebuje czekoladowe serce: kostki kakao z dodatkami, akcesoria, molinillo – czyli tradycyjną trzepaczkę (czy też mątewkę), bez której nie ma prawdziwego kakao. Dla czekoladoholików: mekka. Dla początkujących: objawienie.
Ale przygoda z kakao nie kończy się przecież na kawiarniach, ale rozciąga się też na najlepsze bazary w mieście. Mercado Benito Juárez i Central de Abastos de Oaxaca to kakao na sterydach. Znajdziesz tu wszystko: od surowych ziaren, przez tabliczki, po gotowe mieszanki, które tylko czekają, by wpaść do gorącego mleka albo wody.

No i oczywiście tejate – prekolumbijski napój z fermentowanych ziaren kakaowca. Nie wygląda jak z reklamy, ale smakuje jak coś, co pili bogowie (albo przynajmniej bardzo zrelaksowani kapłani).
A potem… warsztaty w Chimalpa.
To nie był zwykły pokaz. To była ceremonia. Tradycyjne mielenie ziaren, aromat unoszący się w powietrzu, historia tutejszych Indian w każdym łyku. Dzięki tej „experiencia de cacao” zrozumieliśmy, że kakao to nie tylko smak – to kultura. I właśnie tam narodził się pomysł na nasze własne czekoladowe dziecko: Choco Mio.
Ale o tym więcej już kiedy indziej…
Pomocne wskazówki i rady:
Texier Chocolatería – ul. Colón 518, ścisłe centrum Oaxaci, jedna z najlepszych i jednocześnie przystępnych cenowo pijalni kakao w uliczce prowadzącej do Zócalo.
La Rifa Chocolatería – ul. C. Porfirio Díaz 708-H, chocolatería i jednocześnie dobrze zaopatrzony sklep z różnymi rodzajami kakao i choco artykułami.
Mercado Benito Juárez – ul. Las Casas S/N, naprawdę rzut beretem od Zócalo, najbardziej turystyczny targ w mieście, sporo oczywistej w takich miejscach tandety, ale też dużo ciekawych sklepików i pań sprzedających różne rodzaje chapulines – świerszczy (mus spróbować, choćby raz), wbrew krążącym opiniom, nie tak łatwo się w nim zagubić.
Central de Abastos de Oaxaca – ul. Juárez Maza, trochę oddalony od centrum (ale niezbyt wiele, ok. 20 min. spokojnego marszu), największy i najciekawszy targ z dużą częścią gastronomiczną, jedzenie meksykańskie w całej swojej rozciągłości i rozwiązłości (naprawdę warto przysiąść przy jednym z otwartych barów i zjeść świeżą quesadillę na ostro); poza tym jedyny, na którym znaleźliśmy ziarna kakao na wagę.





Dodaj komentarz